SPOTKANIE

CZĘŚĆ I

1.
Stefan miał podły nastrój.
Ręcznik był mokry. Krople wody kiczowato błyszczały na drobnych niteczkach moheru niczym rosa na pajęczynie w jesienny poranek. Kiczowatości w łazience było więcej, ale nie miał nastroju ich wymieniać. Wytarł twarz i przejrzał się w lustrze.
- No ładnie - pomyślał.
Rzadko to czynił. Zarówno gapienie się w lustro jak i myślenie, były ostatnimi rzeczami jakie mogły mu sprawiać przyjemność. Nie lubił swego odbicia, jak nie lubi się odbicia na kacu i jeszcze kilku rzeczy, jakich nie lubią ludzie nie wiadomo z jakich przyczyn. Z myśleniem było inaczej. Nie zawsze nie lubił myśleć. Dawniej myślał za dwóch albo za trzech, ale kiedy zauważył, że ktoś bezczelnie kradnie jego myśli, czasem nawet niedokończone i nieprzemyślane do końca, powiedział nie. Od wtedy myślał ukradkiem i raczej nie afiszował się tym zajęciem. Zresztą zauważył, że nie on jeden tak się zachowuje. Widocznie w okolicy grasowała wyspecjalizowana szajka złodziejów myśli, i ludzie, przyzwyczajeni zresztą do swojej własności, postanowili ochronić to co mogli. Stąd już tylko nieliczni nie kryli się z myśleniem, co z jednej strony wywoływało zazdrość pozostałych, ale z drugiej strony czyniło z nich bohaterów.
Łazienkę opuszczał z niesmakiem, licząc, że więcej jej nie zobaczy.
I tu się nie mylił.

2.
Eugeniusz jak zwykle przechadzał się po parku pełnym o tej porze roku pokrzyw, ostów, mleczy i wszelkiego innego dziadostwa jakie pleni się nieokiełzanie w okresie lata, bez względu na warunki klimatyczno - glebowe. Jako botanik starał się sobie przypomnieć ze studiów coś o roślinach, ale od kiedy został palaczem w wędzarni miejskiej, lepsza płaca, lepsze warunki i lepiej nie mówić, zaczął nadużywać alkoholu w formie dodatku do zakąski, której w tej pracy było pod dostatkiem, i postanowił całkowicie zapomnieć o tej głupiej botanice i o wszystkim co się z tym wiązało. Poza tym, pewnie ukradziono mu te wszystkie uczone myśli, o czym bidula nie wiedział, bo skoro zapomniał, to skąd mógł pamiętać, a tym bardziej wiedzieć.
Jego stary prochowiec pamiętający lata świetności Galluxów i handlu z ręki do ręki, powiewał połami na wietrze, niezbyt mocnym, a na pewno nie na tyle mocnym, żeby stanowić zagrożenie dla tego przetartego i spłowiałego okrycia.
Jego ulubiona ławka była pusta, a właściwie prawie pusta, ponieważ na jednym z jej brzegów ktoś w roztargnieniu lub przez zapomnienie zostawił część swoich wspomnień, które teraz leżały w nieładzie w słońcu i na wietrze. Nie były to wspomnienia świeże. Właściwie była to część wspomnień zapomnianych, co było widać po dość dużych ubytkach w niciach. Z nadzieją, że właściciel zguby wcześniej czy później zjawi się po nie, zajął przeciwny brzeg ławki, wyjął organki i zaczął grać.