ZAGADKA
ROZDZIAŁ VIII
Mgła opadała wolno na surojatki, rude i szare wiewiórki błąkające się po tym wątłym zagajniczku, który dla tego potężnego i uprzemysłowionego miasta był tym, czym dla rur kanalizacyjnych odrobina zlewek spadających z łoskotem wodogrzmotów z wysokości znacznej o ile nie dużej, i wlewających się w ten krwioobieg z impetem podobnym do przedwczorajszego huraganu, który tak jak nastał tak znikł w otchłani ciszy przecudnej i spokoju zalegającego półmrokiem okolicę wypłaszczoną ruchami tektonicznymi sprzed 500 milionów lat świetlnych, których ślady na pierwszy rzut oka znikły gdzieś, żeby ni stąd ni zowąd się pokazać w oddali dalekiej, zapewne dalszej jak smętny i zadymiony horyzont dźwięczący tysiącem mosiężnych dzwoneczków w takt znanej pieśni Związku Starych Zasłużonych Stróżów i Pilnowaczy Miejsc Ścisłego Zarachowania ( w skrócie Z. Z. Z. S. S. P. M. Ś. i.) i przypominającej czasy świetności Luja, założyciela i głównego moderatora owegoż wątłego zagajniczka, który w swych początkach w stosunku do miasta opodalszego był borem, puszczą przepastną, dżunglą dziką i niespożytą w swej trwałości i żywotności graniczącej z szaleństwem korkociągu najwytrwalszego pilota szybkich maszyn odrzutowych i bombowców rodem z dawnej fabryki przepysznych i chrupiących chrupek "Trach" znanych na niejednym kontynencie i również znanych w okolicy poprzez niezliczoną ilość idiotycznych i znienawidzonych przez konsumentów nagród i reklam z natury rozgrywających się w sąsiedztwie i zakłócających spokój całej zwierzynie zamieszkującej pobliskie wzgórza i doliny i na dodatek równiny co się rozsiadły byle jak bez składu i ładu wzdłuż linii kolejowej wschód - północ ze skrętem pod kątem prostym na godzinę drugą w nocy, czyli ciemną i nieprzyjazną nikomu oprócz tych kilku łachudrów stojących na skraju mgły, w którą jak grom z jasnego nieba wdarł się huk łamanych suchych, zbrązowiałych od farby naturalnej, wypłowiałych miejscami i miejscami okorowanych i przygotowanych do transportu na znaczne odległości przez wypróbowany zespół tragarzy i transportowców, gałęzi, rzucający na kolana Bruna, porucznika Bena Rostumkrawierkranza i sierżanta Twardego, każdego gdzie indziej i każdego inaczej, a jednak dotkliwie i boleśnie i bezpardonowo, jakby odpłacając pięknym za nadobne za wszystko z nawiązką, i jakby tego było mało, jeszcze raz ostrzegającego przed nieuniknionym czającym się i w zagajniku, i w biurze znanego przemysłowca związanego z półświatkiem Leona B., i w kiosku z gazetami i prezerwatywami z tatuażem, i nawet w lodziarni, gdzie nikt już na lody nie chodził zrażony trupem właściciela leżącym od trzech lat w foremce po pistacjowych, a tuż obok truskawkowych, których na szczęście nie było ani tu, ani w odległym większym mieście, zresztą nie lubianym przez miejscowych za ciągłe podkradanie firan i zasłon z jedynego w mieście burdelu, co powodowało, że ten przybytek sztuki często był na widoku publicznym z tym wszystkim, co tak naprawdę nie tyczyło ani Bruna, ani porucznika Bena Rostumkrawierkranza, ani nawet sierżanta Twardego, wszystkich boleśnie przebywających w tym momencie na kolanach, i tak naprawdę nie wiedzących za co ich to spotkało, choć każdy z nich wiedział, a jeżeli nie to przynajmniej podejrzewał.