ZAGADKA
ROZDZIAŁ XII
Izydor już czekał. Na dworze pachniało sernikiem i ostatnimi kwiatami jakiś kwiatów. Było zimno mimo dość wysokiej temperatury w szklarni.
Cholera jasna, cholera jasna - pomyślał Izydor na widok bezszelestnie skradającego się detektywa. Czarny kapelusz zlewał się z dachem sąsiedniej komórki sąsiada. Płaszcz, specjalnie przystosowany do zadań specjalnych, zwiewnie tańczył na wietrze.
Koko, słyszysz mnie - nie krępując się zapytał dedektyw. Izydor nie wytrzymał. Przerwał dowcipną konwersację z kimś, kogo przypuszczalnie znał z widzenia, i pełnym gracji ruchem sięgnął pod pazuchę. A tam moi kochani siedzieli ułani, każdy jak malinka, że leciała ślinka. Ale Izydor nie świnka, szukał karabinka. Żeby szybko z kolana zastrzelić bałwana. A dedektyw cwany, chcąc uniknąć rany, skoczył na całego, licząc na Twardego. Izydor oddał jak zwykle sześć strzałów w okno i trzy w niewiadomym kierunku. Płaszcz z kapeluszem się ukłonił.