MOTYL
W sypialni rano spotkałem motyla,
Skąd tu się wzięła cholyra,
Siedział na ścianie z przeciwka,
Spał chyba i spadła mu grzywka.
Spał w ciszy sypialni smacznie,
Pochrapywał dwuznacznie,
Więc wstałem cichutko jak muza,
Żeby nie zbudzić intruza.
Lecz kiedy w łazience,
Pod kran włożyłem ręce,
Ze zdziwieniem stwierdziłem,
Że jednak cholerę zbudziłem.
Już tam siedział myjąc zęby,
W lustrze lśniło mu pół gęby,
Wodą kropił się obficie,
I rzekł – trudno, kurwa, takie życie.
Ruszył lekko skrzydełkami,
Bryznął w siebie pachnidłami,
Spojrzał na mnie i w zachwycie,
Znów powtórzył – takie życie.
Potem mrugnął do mnie okiem,
Dopadł okna jednym skokiem,
Tu zatrzymał się przez chwilę,
I rzekł:
Chciało by się być motylem.
I odfrunął jak motyle,
W chwili życia miał swą chwilę.
Lipiec, 2002.